W przestrzeni publicznej krąży fałszywa teza o rzekomej prorosyjskości Romana Dmowskiego. Narodziła się ona jeszcze przed odzyskaniem niepodległości przez Polskę w 1918 roku, a została utrwalona przez propagandę sanacyjną w okresie międzywojennym. Obecnie zaś powielana jest zarówno przez przeciwników obozu narodowego, jak również przez jego bezmyślnych epigonów. Przywoływanie tych fałszywych oskarżeń, które w przeświadczeniu zaciekłych wrogów są grzechem skazującym endecję na wieczne potępienie, a w opinii niektórych „narodowców” są nawet cnotą, jest bardzo krzywdzące dla twórcy idei narodowej i niezwykle niebezpieczne dla jej przyszłości w Polsce. Utrwalana jest bowiem w ten sposób „czarna” legenda, snująca opowieść o rzekomym moskalofilstwie Dmowskiego i jego zaplecza politycznego, która współcześnie służy do stygmatyzowania ogółu narodowców mianem rusofili. Niestety, możemy się także często spotkać z nieco innym zjawiskiem, mianowicie część zdeklarowanych wyznawców idei Dmowskiego, pojmujących zbyt płytko lub fałszywie interpretujących pozostawione przez niego wskazania, powołuje się na jego autorytet, aby w ten sposób usprawiedliwić swój flirt z Kremlem. Dlatego będąc „zatwardziałym” narodowcem postanowiłem się rozprawić z tym szkodliwym mitem, który deprecjonuje historyczne dokonania naszego obozu oraz służy do oczerniania ludzi uczciwych i szczerze miłujących Polskę, a jednocześnie stwarza wątpliwe alibi dla współczesnych jurgieltników lub zaślepionych miłośników Władimira Putina.
W latach poprzedzających wybuch I wojny światowej Dmowskiemu stawiano zarzut nadmiernej ugodowości wobec imperium rosyjskiego, co związane było z toczącym się wówczas sporem orientacyjnym, w którym zajął on stanowisko popierające Rosję i jej aliantów w zbliżającym się konflikcie z państwami centralnymi. Dmowski postąpił tak, ponieważ liczył na rozwiązanie sprawy polskiej w wyniku wielkiej wojny, w której miały walczyć ze sobą państwa zaborcze. I jak sam stwierdził: „Myśmy tej wojny chcieli i w położeniu w jakim znajdowała się Polska nikt nam tego za złe brać nie ma prawa. Myśmy musieli pragnąć upadku potęgi niemieckiej, która nas przygniatała, która konsekwentnie szła do całkowitego zniszczenia naszego narodowego bytu, która w każdym swoim względem nas kroku, czy to wewnątrz państwa niemieckiego, czy poza jego granicami, rzucała nam swoje brutalne ausrotten!”[1].
Lider Narodowej Demokracji uznał, że spośród trzech zaborców to właśnie Niemcy są najgroźniejszym wrogiem polskości, bowiem dysponowali największym potencjałem cywilizacyjnym, gospodarczym i militarnym. Poza tym uważał, że „stosunek do narodu polskiego jest w Niemczech postawiony otwarcie i jasno. Polacy są wrogiem, któremu się zapowiada bezwzględne zniszczenie. I to dzieło zniszczenia prowadzone jest jawnie, z brutalną szczerością na ziemiach polskich należących do Prus. W ościennych państwach akcja niemiecka przeciw Polakom jest [zaś] prowadzona drogami tajnymi”[2]. Działo się tak dlatego, ponieważ „w Polakach polityka berlińska dążąca do opanowania Europy Wschodniej […] widziała główną dla siebie przeszkodę. Stąd oficjalne oświadczenie księcia Bülowa[3] […] w Sejmie pruskim, iż kwestia polska jest najważniejszą dla Prus kwestią. Stąd powtarzający się często w prasie niemieckiej głos, że Niemcy walczą nie tylko z Polakami w swoim państwie, ale z całym narodem polskim”[4]. W tym kontekście nie może więc dziwić, że zdaniem Dmowskiego „jedyną na to uczciwą i logiczną odpowiedzią była walka całego narodu polskiego przeciw Niemcom i pragnienie ich upadku”[5]. Słusznie też zauważył Krzysztof Kawalec, że Dmowski „nie mitologizował ekspansji niemieckiej, nie zastanawiał się nad jej tłem kulturowym. Sądził, że wynika ona po prostu z nadmiaru sił, rodzącego nowe potrzeby i nowe aspiracje”[6]. Do takich wniosków mógł dojść jedynie polityk wielkiej miary, który posiadał dobre rozeznanie w zagadnieniach polityki międzynarodowej oraz rozumiał mechanizmy rządzące ówczesną geopolityką, a także potrafił realistycznie i bez sentymentów nakreślić najważniejsze cele dla odradzającej się polityki polskiej.
Dmowski był przekonany również o tym, że Niemcy i uzależnione od nich Austro-Węgry poniosą w tej wojnie klęskę, Rosja natomiast wyjdzie z niej bardzo osłabiona, a o powojennych układach decydować będą zwycięskie państwa zachodnie. Ale żeby tak się stało, to trzeba było zrobić wiele by Rosję do wojny zachęcić i jak najdłużej utrzymać jej zaangażowanie militarne po stronie aliantów zachodnich. Nie było to łatwe zadanie, bowiem niewielu Polaków, jak również Rosjan czy Francuzów, zdawało sobie sprawę z prawdziwych rozmiarów niemieckiego zagrożenia i z ich planów zdobycia hegemonii w Europie Środkowej. Koncepcja Mitteleuropy była politycznym programem i celem wojennym Niemiec podczas I wojny światowej, zakładającym zdobycie dominacji nad Europą Środkową, co miało umożliwić jej nieskrępowaną eksploatację gospodarczą. Zakładała również aneksję terenów zamieszkanych w większości przez ludność niemiecką oraz stopniową germanizację ludów podbitych. I co gorsza, zdaniem Dmowskiego, „nikt poza kierownikami polityki niemieckiej dobrze nie widział co się tu święci i planów niemieckich nie rozumiał”[7].
Dmowski uważał też, że „nie rozumiano u nas sprawy zależności Rosji od Niemiec. O wpływach niemieckich w Rosji wiele mówiono, zwłaszcza wśród ludzi, którzy z Rosją bliższą mieli styczność, przedmiot ten był ciągle na końcu języka, ale przypisywano te wpływy prawie wyłącznie wielkiej ilości Niemców w Rosji i stanowiskom przez nich zajmowanym. Nie umiano ocenić czynników szerszej natury politycznej, które dawały Berlinowi wielkie atuty w stosunku do Petersburga”[8]. Rosyjska „polityka zewnętrzna była, bo musiała być, przeciwniemiecką, natomiast na wewnątrz królowało germanofilstwo”[9], którym w znacznym stopniu zarażone były sfery rządowe i dworskie imperium rosyjskiego. Działo się tak dlatego, ponieważ „związek Rosji z Prusami powstał na gruncie rozbioru Polski”[10], która padła łupem zaborczych sąsiadów, budujących jej kosztem swoją mocarstwową pozycję. Nie może więc dziwić, że praktycznie przez cały XIX wiek zaborcy czuwali nad tym, aby się Polska nie odrodziła, współpracując ze sobą w zakresie zwalczania polskich dążeń niepodległościowych i prowadzenia brutalnej akcji wynaradawiania Polaków na kontrolowanych przez nich terenach. Polityka ta umożliwiała, od czasu Świętego Przymierza (1815) aż po Sojusz Trzech Cesarzy (1873), zmontowany przez kanclerza Otto von Bismarcka, utrzymywanie narodu polskiego w jarzmie niewoli. Natomiast kolejne powstania, które wybuchały w najmniej dogodnych okolicznościach i w konsekwencji ponosiły klęski, powodowały zacieśnienie antypolskiego sojuszu zaborców, którzy obawiali się utraty zrabowanych ziem. Dopiero zaniepokojenie Francji i Wielkiej Brytanii rosnącą potęgą i ekspansją Niemiec oraz rywalizacja Rosji z Austro-Węgrami na Bałkanach, doprowadziły do poważnego antagonizmu między państwami zaborczymi i powstania nowego układu geopolitycznego w Europie. Ukształtowały się wtedy dwa wrogie bloki: państwa centralne (Niemcy i Austro-Węgry) i Ententa (Wielka Brytania, Francja i Rosja), a zaborcy znaleźli się wreszcie po dwóch stronach barykady. Wydawało się wtedy, że zostały wysłuchane modlitwy romantycznego wieszcza „o wojnę powszechną”, która miała spowodować klęskę zaborców i odrodzenie naszej ojczyzny.
„Pragnienie wyzyskania pojawiającej się szansy, obawa, że zbyt wczesne wystąpienie może ją przekreślić […] – pchnęła Dmowskiego do działań sprzecznych z patriotyczną tradycją, łatwych do opacznego rozumienia, przykrych też dla niego samego. Ich istota tkwiła w ukryciu celów działania politycznego oraz podjęcia gry z zaborcą – w dążeniu do jego »przechytrzenia«”[11]. Dmowskiemu chodziło o to, „żeby Rosja nie tylko miała wojnę z Niemcami, ale żeby była zdolna ją prowadzić, żeby ta wojna zakończyła się klęską Niemiec. Do tego nie wystarczała praca nad organizacją armii, którą zaczęto prowadzić – potrzebne było nie mniej przygotowanie polityczne Rosji, zniszczenie niemieckich wpływów wewnątrz państwa”[12]. Dlatego będąc posłem do Dumy wykorzystał forum parlamentu rosyjskiego do rozgrywki z rządem carskim oraz „przygotowania gruntu do postawienia kwestii polskiej w całości i do zdobycia dla Polski pozycji czynnika w polityce europejskiej”[13]. Dmowski swój plan realizował konsekwentnie, nawet wbrew nastawieniu polskiej opinii publicznej, ale także ku niezadowoleniu germanofilów rosyjskich. Poparł bowiem wraz z Kołem Polskim ustawę o zwiększeniu zaciągu do armii rosyjskiej, ponieważ twierdził, że „polityka, która uważała za potrzebną dla Polski wojnę między Rosją a Niemcami i klęskę Niemiec, nie mogła państwu rosyjskiemu odmawiać rekruta”. Deklaracja ta odbiła się szerokim echem, szczególnie w Europie Zachodniej, która usłyszała, że „Polska chce być czynnikiem przeciwniemieckim w polityce europejskiej”[14]. Innym znów razem opowiedział się za projektem ustawy zakazującej przyjmowania do wojska osób, które popełniły przestępstwa o charakterze politycznym, ponieważ logicznie argumentował, że: „Myśmy budowali przyszłość sprawy polskiej na wojnie między Rosją a Niemcami i na klęsce Niemiec. Nie mogliśmy zatem pragnąć rozkładu armii rosyjskiej przez propagandę rewolucyjną”[15].
Dmowski nie wierzył, aby w parlamencie rosyjskim można było wywalczyć jakiekolwiek ustępstwa na rzecz naszego narodu. Uważał, że „Polska będzie prędzej niepodległa, niż Królestwo Polskie otrzyma autonomię”[16]. Potwierdzeniem tego było odrzucenie wniosku Koła Polskiego o przyznanie autonomii, a także utrącenie projektu spolszczenia szkolnictwa państwowego w Królestwie. Ostatecznie zaś rozwiały się wszelkie złudzenia, gdy rozwiązano II Dumę i zredukowano przedstawicielstwo Kongresówki z 36 do 12 posłów. Gorzko też podsumował swoją pracę parlamentarną, gdy przyznał, że: „Nie przywiozłem krajowi z Petersburga ani jednej zdobyczy, ani jednej ustawy, którą by można uważać za zysk polski. Natomiast polityka moja wywołała nowe ciosy, nowe ataki na Polskę. Za to, gdyby nie ta polityka grunt pod naszą akcję podczas wojny europejskiej byłby nieprzygotowany i ta akcja byłaby niemożliwa”[17]. To właśnie „wyniesienie na nowo sprawy polskiej na widownię międzynarodową” było największym osiągnięciem Dmowskiego w czasie jego aktywności w Dumie, chociaż ceną za jego nieugiętą postawę był brak ustępstw ze strony caratu, a także spadek jego popularności w niektórych kręgach naszego społeczeństwa. Wymownym tego przykładem może być opis pewnego zdarzenia odnotowany we wspomnieniach Hipolita Korwin-Milewskiego, który miał krytyczny stosunek do Dmowskiego i jego konfrontacyjnej postawy wobec Rosjan. Przytoczył on bowiem relację Emile Josepha Dillona, znanego dziennikarza angielskiego, który zwierzył mu się, że „czekał na audiencję w poczekalni Stołypina[18], gdy ten powrócił z posiedzenia Dumy w stanie wielkiego podniecenia i od razu Dillonowi opowiedział, że p. Roman Dmowski z mównicy potrzebował oświadczyć Izbie rosyjskiej, że szczere porozumienie między narodem rosyjskim a polskim jest tym bardzo utrudnione, że my Polacy jesteśmy Europejczykami, a Rosjanie są właściwie Azjatami. I Stołypin kilkakrotnie powtórzył: »Kiedy tak, to ja p. Dmowskiemu prędko pokażę, odkąd się ta Azja zaczyna!«”[19].
Zdecydowana postawa Dmowskiego była konsekwencją uznania przez niego, że „głównym zadaniem prezesa Koła Polskiego jest spełnić obowiązki nieistniejącego ministra spraw zagranicznych Polski. I nie wolno było inaczej patrzeć człowiekowi, który był przekonany, że odbudowanie Polski jest nie tylko możliwe, ale nieuniknione i to w niezbyt odległym czasie”[20]. Przyznał też po latach, że: „Co prawda, nikt mi poza moimi najbliższymi przyjaciółmi politycznymi nie dał tego upoważnienia. Znalazłem wszakże największe upoważnienie w swym sumieniu i to mi pozwoliło wziąć na siebie odpowiedzialność”[21]. Dlatego swoją politykę realizował w parlamencie rosyjskim do czasu, gdy przynosiła efekty, natomiast po zaostrzeniu kursu antypolskiego przez rząd carski i okrojeniu reprezentacji Królestwa o dwie trzecie[22], uznał, że „niewielka grupka posłów polskich w III Dumie już liczbą swych głosów żadnej roli odegrać nie mogła”[23]. Poza tym nasilające się ataki na jego politykę ze strony rosyjskich środowisk lewicowych i liberalnych nie pozostały bez wpływu na nastroje nawet wśród narodowców. Dmowski wspominał: „Atak był tak gwałtowny, że zachwiał szeregami naszego obozu. Na ogólnym zjeździe stronnictwa demokratyczno-narodowego […] zapadła uchwała, żebym na stanowisku pozostał, ale politykę w Dumie zmienił. Odpowiedziałem, że inna polityka wymaga innego człowieka, złożyłem mandat i wróciłem do pracy w kraju. A była ona bardzo potrzebna wobec sporego rozprzężenia w obozie. Najważniejszym zadaniem stała się już nie akcja polityczna na zewnątrz, ale organizacja opinii publicznej w kraju, któremu zaczął zagrażać chaos pojęć i zupełna dezorientacja polityczna. Tym bardziej to było potrzebne, że […] w przewidywaniu nieuniknionej wojny, zaczęto szerzyć w Królestwie propagandę austrofilską, forsując ją z niemałym wysiłkiem”[24].
Dmowski doskonale rozumiał, że „Niemcy używały wszelkich środków, żeby Rosję zmusić do poddania się ich polityce. Jednym z najbardziej obiecujących było ponowne rzucenie haseł polskiej walki zbrojnej przeciw Rosji, haseł rozbrzmiewających głośno pod opiekuńczymi skrzydłami monarchii habsburskiej”[25]. I tak jak skutecznie przeciwstawił się w 1905 roku próbie wywołania rewolucji na ziemiach polskich, która utopiłaby w naszej własnej krwi wszelkie rachuby na odbudowanie niepodległego bytu państwowego, tak przede wszystkim jego zabiegi doprowadziły do tego, że gdy wybuchła I wojna światowa, to na terenie Królestwa nie doszło do powstania antyrosyjskiego. Plany takiego wystąpienia zbrojnego na tyłach armii rosyjskiej opracowywane były w sztabie niemieckim i austro-węgierskim, a nieświadomym narzędziem do tego miały być oddziały formujące się pod komendą Józefa Piłsudskiego. Późniejszy rozwój wypadków pokazał, że zagrożenie było całkiem realne. Ostatecznie, gdy Niemcom nie udało się wyeliminować Rosji z wojny przy pomocy planowanego powstania polskiego, to posłużyli się Leninem, który dzięki ich wsparciu wywołał rewolucję bolszewicką i doprowadził 3 marca 1918 roku do zawarcia w Brześciu Litewskim separatystycznego pokoju między Rosją Sowiecką a państwami centralnymi. Jak Dmowski słusznie zauważył: „Pokój brzeski był ukoronowaniem polityki, która związała losy Polski z Austrią i z Niemcami, która się nazywała »aktywistyczną«, a której aktywność wyraziła się ostatecznie w roli barana na rzeź prowadzonego”[26]. Wydarzenia te ukazały w całej pełni nieszczerość polityki niemieckiej i austro-węgierskiej względem Polaków, którym od samego początku składano obietnice bez pokrycia. Przekonał się o tym także Józef Piłsudski, którego, w wyniku odmowy złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Wilhelmowi II, w lipcu 1917 roku uwięziono w twierdzy magdeburskiej, a I i III Brygadę Legionów rozwiązano, internując żołnierzy w obozach jenieckich. Bankructwo orientacji politycznej na państwa centralne ukazuje też w całej pełni słuszność działań podejmowanych przez Dmowskiego, który doprowadził do tego, że w chwili zakończenia wojny Polska znajdowała się w obozie państw zwycięskich i stała się aktywnym uczestnikiem konferencji pokojowej, na której zabrakło przedstawicieli „starej” i „nowej” Rosji, bo po „zdradzie brzeskiej” nikt ich tam nie zamierzał zapraszać.
Dmowski uważał, że swoją polityką prowadzoną na forum Dumy, jak również „przez ogłoszenie książki Niemcy, Rosja i kwestia polska oraz przez akcję na terenie słowiańskim wykroczyliśmy poza ramy polityki miejscowej, dzielnicowej, wystąpiliśmy jako jeden, niepodzielny naród z jedną, obejmującą całość Polski polityką i jako tacy stanęliśmy niedwuznacznie w obozie przeciwniemieckim. Pomimo skromnego zakresu tej akcji – bo na szerszy środki nasze nam nie dozwalały – był to krok wielkiej doniosłości. Gdy […] przyszła dla Polski chwila rozstrzygająca, gdy wybuchła wielka wojna, posiadaliśmy już w polityce europejskiej pozycję przygotowaną, nie mieliśmy już potrzeby legitymować się, wyjaśniać naszych motywów i dowodzić szczerości naszego stosunku do stron walczących. Od pierwszej chwili w obozie państw sprzymierzonych uznano nas za swoich, okazano nam zaufanie, co nam dało względną swobodę działania. Gdyby nie to nasze stanowisko, proklamowane głośno już w 1908 roku, nie wiem, czy by nam się udało zdobyć tę pozycję wobec takich faktów, jak legiony Piłsudskiego, jak hałaśliwe manifestacje Naczelnego Komitetu Narodowego, jak wreszcie późniejsze działania tzw. aktywistów – tym bardziej, że i na terenie państw sprzymierzonych przez cały ciąg wojny nie ustawały intrygi dążące do podkopania naszego stanowiska, do zniszczenia tego zaufania, z któregośmy korzystali”[27].
Dmowski był realistą i poszedł do Dumy bez entuzjazmu, bo jak wyznał po latach: „Wiedziałem, że to, co dla mnie jest tylko podjęciem trudnego obowiązku, dla niejednego byłoby słodkim zaspokojeniem ambicji. Wiedziałem, że to, co będę robił, nie będzie przez długi czas rozumiane, nawet wśród większej części ludzi mego obozu, że będę musiał używać ogromnych wysiłków, żeby nie stracić wpływu i możności działania. Jedni będą żądali ode mnie natychmiastowych zdobyczy, inni nie wierzący w te zdobycze, będą wymagali polityki protestów, ostrej krytyki, napadania na rząd przy każdej sposobności, nie dlatego, żeby spodziewali się stąd jakichś skutków, tylko żeby mieć moralną satysfakcję. To zaś, co ja będę uważał za najważniejsze, za pozytywną politykę polską, bądź nie będzie zwracało uwagi, bądź przyjmowane będzie przez opinię z niechęcią i oporem”[28].
Podjęta przez Dmowskiego gra z zaborcą rosyjskim i chęć wykorzystania go do walki z Niemcami wymagała zachowania w tajemnicy prawdziwych motywów działania, co skrzętnie wykorzystali jego wrogowie, których nie brakowało. Dla przykładu można przywołać wspomnienie Stanisława Głąbińskiego, który stwierdził, że: „Dmowski uchodził już przed wojną światową w sferach austriackich za zdecydowanego moskalofila. Zrobili mu taką opinię Ukraińcy, Żydzi i Wszechniemcy, czerpiący natchnienie z Berlina”[29]. On sam zaś miał „wówczas poczucie, że my, których przeciwnicy nazywali »ugodowcami«, »agentami rządu«, »carskimi sługami«, jesteśmy najbardziej znienawidzonym przez rządową Rosję obozem w Polsce”[30]. Natomiast autentyczny stosunek Dmowskiego do Rosji ujawniają jego prywatne wypowiedzi w rozmowach z ludźmi, przed którymi nie musiał ukrywać swoich prawdziwych zamiarów. Doskonałym tego przykładem może być jeden z listów adresowany do Ignacego Paderewskiego, w którym wyznał bez ogródek: „Niech Pan sobie przypomni, że moje »moskalofilstwo« zaczęło się od ententę angielsko-rosyjskiej, że ja szedłem tylko konsekwentnie z Anglią i Francją, pomagałem jak mogłem do tego, żeby użyć Moskali przeciw Niemcom, dopóki i o ile użyć się dadzą. Jeżeli jest nagroda w życiu przyszłym za dobre czyny, to fraternizowanie z bydłem, do którego nikt większego wstrętu ode mnie nie miał, będzie mi policzone jako największe poświęcenie mego życia, poświęcenie nie bez pożytku. A moja intuicja mi mówiła, że Rosja pod koniec wojny będzie wcale nie na pierwszym planie, chociaż nie przewidywałem, żeby się aż w takie paskudztwo zamieniła”[31]. Równie wymownym świadectwem jest wypowiedź Dmowskiego z początku 1915 roku przytoczona przez Heydla, który miał usłyszeć z ust lidera narodowców: – „Lubię Polaków, którzy nie umieją po rosyjsku – choć uchodzę za moskalofila. Nam, endekom, wolno robić politykę antyniemiecką tylko dlatego właśnie, że nie mamy żadnych sentymentów do Rosji”[32]. I w tym przekonaniu był konsekwentny, bowiem już w 1905 roku w liście do Zygmunta Miłkowskiego nakreślił swoje zamiary: „Głównym naszym wrogiem jest Rosja, ta Rosja znalazła się dziś zarówno na zewnątrz jak na wewnątrz w takim ciężkim położeniu, w jakim nigdy jeszcze nie była – stąd dwa zadania dla nas: zwiększyć tę trudność jej położenia i wyzyskać je, o ile można, dla nas. […] Pracujemy nad dezorganizacją caratu i myślę, że warto czas i energię na to tracić. I tym chętniej pracujemy, że mamy przeświadczenie, że żadne reformy nie wprowadzą Rosji na dobrą drogę”[33].
Dmowskiemu stawiano również zarzut prorosyjskości z powodu napisanej przez niego książki Niemcy, Rosja i kwestia polska, która ukazała się w 1908 roku i była przeznaczona przede wszystkim dla czytelnika rosyjskiego i francuskiego[34]. Dlatego z oczywistych względów „milczała o wielkim celu polityki polskiej: nie było w niej deklaracji o naszym dążeniu do odbudowania państwa”. Dmowski, po wielu latach, wyjaśnił tę kwestię wyczerpująco, gdy przyznał, że: „Przeciwnicy polityczni w kraju na tej zasadzie oskarżyli mnie i cały obóz polityczny o to, żeśmy się wyrzekli niepodległości. Tymczasem każdy, kto przeczytał inteligentnie i uczciwie książkę, w której kwestia polska jest przedstawiona jako jedna, integralna całość we wszystkich trzech zaborach, musiał widzieć, że jedynym sposobem celowego i trwałego rozwiązania kwestii, jaki z jej przedstawienia wynikał, było zjednoczenie ziem polskich i odbudowanie państwa. Były w niej wszystkie przesłanki do niepodległości, tylko nie wypowiedziano wniosku. Dlaczego? Dla bardzo prostej przyczyny. W czasie, kiedy pisałem tę książkę, byłem w wieku dojrzałym, kiedy w polityce robi się to, co prowadzi do celu, a unika się tego, co od celu oddala. Chwila, w której się moja książka ukazała, nie była chwilą realizacji i nie wymagała wyraźnego określenia naszych celów i żądań. Byliśmy w okresie przygotowania, kiedy potrzebne było oddziaływanie na sytuację w sposób dla nas korzystny, umożliwiający nam, gdy na to czas przyjdzie, postawienie programu i urzeczywistnienie celu naszych dążeń. Dziecinną byłaby polityka, która by, uważając za konieczne dla sprawy polskiej podcięcie niemieckich wpływów w Rosji, zaczęła od wywieszenia programu niepodległości, od dania broni w ręce Niemcom, którzy swój wpływ w Rosji opierali zawsze na straszeniu jej niebezpieczeństwem polskim. I trzeba było nie mieć najmniejszego pojęcia o współczesnym sposobie myślenia politycznego na Zachodzie, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, iż wystąpienie w owej chwili z programem odbudowania państwa polskiego byłoby przyjęte jako fantazja, nie licząca się wcale z rzeczywistością, a oprócz tego jako dążenie do popsucia stosunków państw zachodnich z Rosją, i zniechęciłoby tylko do jakiegokolwiek zainteresowania się na nowo kwestią polską. Do takiego nonsensu ani ja, ani towarzysze moi w pracy politycznej nie bylibyśmy zdolni. I dlatego właśnie zdołaliśmy zorganizować, w zakresie naszych sił i środków, politykę polską, po długim okresie, w którym Polska polityki istotnej, zasługującej na to miano nie miała”[35].
Dmowski zdawał sobie sprawę z tego, że jedną książką nie dokona „nagłego przewrotu w pojęciach i głębokich zmian w polityce”. Uważał ją jednak „za konieczny początek akcji politycznej, którą należało rozwinąć na wszystkich dostępnych dla nas polach”. I trzeba przyznać, że „zwłaszcza w Rosji i we Francji zainteresowała ona szerokie koła polityczne sprawą polską, zjawiającą się w nowej fazie, i zwróciła uwagę na te strony polityki niemieckiej, o których uwydatnienie [mu] chodziło”. Ocenił też, że: „Moją książkę na ogół w Polsce zrozumiano nie tylko w tym, com powiedział, ale i w tym, czegom nie dopowiedział. Nie przeszkodziło to, że wywołała ona […] liczne napaści, ba, nawet szyderstwa”[36]. No właśnie, mogłoby się wydawać, że po tak wyczerpującym wytłumaczeniu można by już zamknąć temat rzekomego moskalofilstwa jej autora. Jednak nawet współcześnie zdarzają się często niesprawiedliwe oceny dorobku Romana Dmowskiego, dokonywane najczęściej przez zaciekłych tępicieli polskiego nacjonalizmu. Mamy też niestety do czynienia z próbami wykorzystania jego spuścizny przez niektórych „polityków” prawicowych, którzy podobno z niej czerpią natchnienie dla swojego rusofilstwa. Zjawisko to doskonale wyjaśnił Krzysztof Kawalec, który napisał, że: „Całe nieszczęście przyjmowania jako prawdy objawione wskazań powstałych w innych czasach, bez pamiętania o ich kontekście, ani nawet bez głębszej refleksji nad tym, co w istocie wyrażały – polega na krzewieniu bezmyślności i torowaniu drogi bądź ludziom nawiedzonym, bądź spryciarzom bez skrupułów. I nie jest ważne, czy przedmiotem tego rodzaju nadużyć pada spuścizna Pana Romana, czy Pierwszego Marszałka. Skutki są podobne. Byłoby przecież niedobrze, gdyby z odkrycia, że wskazania naszych »wielkich« są dzisiaj nie do zastosowania, wynikać miało dążenie do ich odrzucenia jako historycznego balastu. Mają one wartość i to dużą. Ale jest to wartość już historyczna – ważnej, godnej poznania cząstki narodowego dziedzictwa. A poznanie – to nie tylko warunek rzetelnej oceny, ale także umiejętność krytycznej refleksji”[37]. I właśnie do takiej krytycznej refleksji zachęcał Dmowski młodzież narodową, gdy w 1923 roku apelował: „Wystrzegajcie się talmudyzmu, trzymania się tego, co kiedyś zostało napisane. Musimy ciągle tworzyć, ciągle iść naprzód. […] Ja sam odszedłem już daleko od wielu z pomiędzy tych rzeczy, które niegdyś napisałem. Cechą naszego obozu jest w ogóle ciągłe dążenie naprzód”[38].
Przeciwnicy Dmowskiego oskarżali go także o prorosyjskość w związku z jego zaangażowaniem w tzw. panslawizm. Uważał on bowiem, że podniesienie „idei słowiańskiej, niedogodne dla Rosji z jej przeciwpolską polityką, dla Polski przedstawiało ogromne korzyści”, ponieważ szczere i uczciwe zaprezentowanie sprawy polskiej narodom słowiańskim „przed Rosją stawiało alternatywę: albo zerwać współpracę z Niemcami przeciw Polsce, zmienić swą politykę polską, albo wyrzec się poważniejszego wpływu na Słowian zachodnich i południowych”[39]. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że „panslawizm, tak energicznie swego czasu propagowany przez Rosję, należał już właściwie do przeszłości. Zadała mu cios ewolucja narodowa ludów słowiańskich. Rosnące szybko poczucie samoistności narodowej tych ludów sprowadziło do absurdu idee »zlania się strumieni słowiańskich w morzu rosyjskim«. Solidarność słowiańska mogła się już oprzeć tylko na uznaniu samoistności każdego z narodów słowiańskich, na jej poszanowaniu przez innych Słowian i na współdziałaniu tych narodów zarówno w ich rozwoju cywilizacyjnym, jak w obronie przeciw wspólnym wrogom”[40]. Dmowski wykorzystał więc teren słowiański do akcji przeciwko Niemcom i Austro-Węgrom, a jednocześnie doprowadził do kompromitacji Rosji na tle jej wrogiego stosunku do narodu polskiego. Wyszło bowiem na jaw w trakcie rozmów polsko-rosyjskich, będących następstwem Zjazdu Słowiańskiego w Pradze (1908), że „Rosja nie może pozwolić na swobodny rozwój cywilizacji polskiej w rdzennej Polsce, dopóki ta cywilizacja nie przestanie panować na ziemiach ruskich, które dawniej do Polski należały. W tych warunkach niemożliwość współdziałania naszego z nacjonalistami rosyjskimi okazała się dla wszystkich innych Słowian widoczną”[41]. Dlatego nie może dziwić, że kolejny zjazd w Sofii (1910) odbył się bez udziału delegacji polskiej, a sama idea panslawizmu zaczęła zamierać. Ostatecznie można uznać, że Dmowski osiągnął swój cel, ponieważ zwrócił uwagę Słowian na rosnące zagrożenie niemieckie i uświadomił politykom zachodnim „znaczenie bariery, jaką na drodze ekspansji niemieckiej stawiają narody słowiańskie”. Poza tym wytrącił argument propagandzie rosyjskiej, która nie mogła już przedstawiać Polaków jako zdrajców Słowiańszczyzny, bo nie chcieliśmy się dać przerobić na Rosjan, a także wzmocnił obóz antyniemiecki w samej Rosji, który zaczął odważniej zwalczać wpływy niemieckie we własnym państwie[42]. W tym kontekście można uznać za całkowicie niedorzeczne oskarżenia, jakoby Dmowski uczestnicząc w ruchu pansłowiańskim miał zaprzedać duszę diabłu rosyjskiemu, bowiem świadczy to raczej o jego wielkim realizmie i umiejętności wykorzystania tej inicjatywy do realizacji polskich interesów narodowych. Podobnie głupio brzmią pojawiające się od czasu do czasu spekulacje przedstawiające Dmowskiego jako słowianofila, który, z głębokiego sentymentu do „braci” rosyjskich, mógłby patronować współczesnym próbom odrodzenia idei panslawizmu, oczywiście pod „opiekuńczymi” skrzydłami Kremla.
O osobistym stosunku Dmowskiego do Rosjan świadczą zaś najlepiej jego prywatnie wypowiadane opinie na ich temat, chociażby określanie kontaktów z politykami rosyjskimi jako „fraternizowania z bydłem”. Ciekawych spostrzeżeń dostarcza również lektura Zapisków Emile Josepha Dillona[43], będących wynikiem rozmów przeprowadzonych z Romanem Dmowskim w latach 1917–1922. Zawierają one wiele niepochlebnych uwag Dmowskiego o Rosjanach, ich historii i osiągnięciach. Z jego wypowiedzi wybrzmiewa ton pesymizmu, co do przyszłości państwa rosyjskiego, które według niego nie było zdolne do przeprowadzenia poważniejszych reform liberalizujących stosunki wewnętrzne, ponieważ „jeśli Rosja stałaby się demokratyczna, siłą rzeczy doprowadziłoby to do jej rozpadu”. Dlatego właśnie miała pozostać „więzieniem narodów”, eksploatowanych przez biurokrację carską lub bolszewicką. Dmowski uważał, że „Rosjanie są częściowo nomadami. Wchłonęli ludy tubylcze, przeważnie koczownicze […], co w konsekwencji sprawiło, że ich potomkowie odziedziczyli pewne cechy, które okazują się trwałe. Na przykład niepokój w sensie fizycznym i moralnym. Rosjanin uwielbia wędrować. Nigdy nie jest zadowolony z tego, gdzie jest, ani kim jest. Nomadowie nie są budowniczymi, twórcami. Wręcz przeciwnie. Często żyją kosztem budowniczych i twórców. […] Oni niszczą. Kochają zniszczenie. Mają to we krwi i dopiero pokolenia kultury mogą to wykorzenić. W Rosjanach nieraz uzewnętrzniają się ślady tej cechy”[44]. Dmowski twierdził, że „psychologia Rosjan to psychologia ludów prymitywnych […]. Póki żyją w ucisku, są dobrymi służącymi. Kiedy więzy ulegają zerwaniu, tracą oni wszelkie hamulce, a okrucieństwo ich osobistej zemsty przybiera charakter wynaturzenia”[45]. Przypisywał to niskiemu poziomowi kultury narodu rosyjskiego, czemu nie mogła zaradzić stosunkowo nieliczna inteligencja, która „nie miała korzeni w ludzie”. Jego zdaniem rosyjscy „inteligenci byli odcięci i oddzieleni od ludu, przypominali raczej jeden z tych zakonów kaznodziejskich zakładanych w średniowieczu, których energia i sukces w dużej mierze zależały od ich całkowitego oderwania od jakiejkolwiek warstwy i konkretnych interesów. […] Inteligencja była warstwą, z której rekrutowały się dwie wrogo nawzajem do siebie nastawione grupy – apostołowie rewolucji i elementy dające zaczyn biurokracji. To właśnie [rosyjska] inteligencja posiała ziarno rewolucji i nawodniła je”[46]. Zresztą już wcześniej, na kartach Myśli nowoczesnego Polaka, wyjawił prawdziwe uczucia, jakie żywił do Rosjan, pisząc: „Mam pogardę dla Moskali za ich azjatycką skłonność niszczycielską, za tę bezceremonialność, z jaką tratują po niwach wiekowej pracy cywilizacyjnej, za tę wschodnią nieodpowiedzialność przed własnym sumieniem, która w każdej sprawie pozwala mieć dwa oblicza”[47]. Przytoczone tu wypowiedzi doskonale korespondują z wygłaszanymi publicznie przez Dmowskiego opiniami o Rosjanach, których nie wahał się określić mianem Azjatów w swoim przemówieniu na forum Dumy. Nie zawierają także śladów sympatii, szacunku czy podziwu dla Rosjan i ich państwa, które mogłyby w jakiś sposób uwiarygodnić fałszywą tezę o jego rzekomym rusofilstwie.
Dlatego można się zgodzić z Krzysztofem Kawalcem, który napisał, że: „Biorąc pod uwagę motywacje poczynań Dmowskiego, ich logikę, wreszcie opinie wypowiadane prywatnie, nieraz o bardzo drastycznej wymowie, nie sądzę, by można uznać go było za polityka prorosyjskiego. Był on dzieckiem swego pokolenia, wynoszącego z domu i rusyfikowanej wówczas forsownie szkoły nienawiść do „Moskala” – chociaż sam zapewne zaprotestowałby przeciw etykietce polityka antyrosyjskiego, wskazując, że dojrzały mąż stanu powinien oddzielać swoje uprzedzenia oraz fobie od działań podejmowanych na arenie politycznej. Że nie zawsze mu się to udawało, to inna sprawa, chociaż niewątpliwie przyswoił sobie tę prawdę, że dla polityka wypowiadane publicznie słowo jest narzędziem działania, a dopiero w drugiej kolejności środkiem ekspresji poglądów. Antyrosyjskość Dmowskiego to wszakże nawet nie liczne, potwierdzone w wielu niezależnych od siebie przekazach, uprzedzenia i fobie, ale ujawniony podczas I wojny światowej program budowy Polski jako państwa dużego, suwerennego, poszukującego gwarancji dla swej suwerenności i swego bezpieczeństwa w związkach z państwami Europy Zachodniej, na obszarze zaś między Rosją a Niemcami aspirującego do odgrywania roli lokalnego mocarstwa. Przywódca endecji identyfikował się z tym programem, uważając odrodzoną po Wielkiej Wojnie II Rzeczpospolitą za swoje dzieło życia. Dzieło to – nie tylko z uwagi na swoją granicę wschodnią, ale właśnie aspiracje do prowadzenia polityki samodzielnej – nie było do pogodzenia z imperialnymi interesami Rosji, tak jak je widziała większość decydujących o losach kolejnych odsłon rosyjskiego państwa elit. I w tym właśnie sensie wymowa pozostawionego przez Dmowskiego dziedzictwa jest inna, niż sugerowałby jego medialny stereotyp”[48].
Dowodów na to, że Roman Dmowski nie był politykiem prorosyjskim, ani rusofilem, jest dużo więcej, ale ograniczone rozmiary niniejszego tekstu nie pozwalają na ich przedstawienie. Niemniej jednak zachęcam osoby zainteresowane tym tematem do lektury bogatej i ogólnodostępnej literatury naukowej i memuarystycznej, bo tylko poprzez dogłębne poznanie prawdziwej historii możemy przełamać fałszywe stereotypy, które nie tylko zniekształcają, ale nawet zohydzają wizerunek tego wielkiego Polaka.
Pamiętając o przestrogach Józefa Szujskiego, który pisał o „fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki”, postanowiłem się odnieść do niegodziwych oskarżeń wobec Dmowskiego o jego rzekomą prorosyjskość, co uczyniłem z tym większym przekonaniem, że ten nieprawdziwy i krzywdzący go stereotyp jest również nadużywany w bieżącej polityce. Z pozoru mogłoby się wydawać, że kwestia ta należy już do przeszłości, nad którą pochylają się jedynie historycy, badający każdy detal biografii twórcy obozu narodowego. Jednak myliłby się ten, kto by uznał sprawę za zamknięta, ponieważ różnej maści nikczemnicy nadal używają tych fałszywych oskarżeń, aby zdeprecjonować dorobek Dmowskiego i utrudnić odrodzenie się idei narodowej w Polsce. Dzieje się tak dlatego, ponieważ narodowa myśl polityczna, pod którą Dmowski położył solidne fundamenty, jest zagrożeniem dla Republiki Okrągłego Stołu, której przedstawiciele rządzą naszym państwem. Cały establishment III Rzeczypospolitej, bez względu na szyld partyjny (SLD, PO, PSL, PiS i ich mutacje), przesiąknięty jest duchem Magdalenki. Dlatego realizuje antypolską politykę „ugody” z obcymi ośrodkami decyzyjnymi, a partie z głównego nurtu politycznego różnią się tylko tym, że mają innych mocodawców zagranicznych, od których otrzymują rozkazy i gratyfikacje. Jedni służyli i służą Moskwie, inni Berlinowi i Brukseli, a obecni „sternicy” naszej nawy państwowej składają głębokie ukłony Waszyngtonowi i Tel Awiwowi. Nie powinno więc dziwić, że Dmowski jest przez nich znienawidzony, bowiem to on powiedział: „Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie”[49]. I dał temu praktyczny wyraz poświęcając całe swoje życie służbie ukochanej przez niego Polsce. Jego patriotyczna postawa i ogromne zasługi dla ojczyzny są wzorem do naśladowania dla kolejnych pokoleń Polaków, a mądrość i realizm prowadzonej przez niego polityki, mogą i powinny wprawiać w poczucie wstydu współczesnych politykierów, którzy zamiast służyć państwu polskiemu, to ćwiczą się jedynie w sztuce składania ukłonów obcym ambasadorom.
Po wielu dekadach przemilczania „Dmowski staje się postacią uznawaną, patronem ulic, placów, chociaż – pamiętając o kalibrze postaci – trudno nie widzieć, że jeśli idzie o zajmowane obecnie miejsce w zbiorowej pamięci, pozostaje on dzisiaj daleko za swoim wielkim rywalem, Józefem Piłsudskim”[50]. Z jednej strony ma to związek z naszą powojenną historią i z tym, że „w Polsce lubi się i ceni żołnierzy, lekceważy zaś polityków cywilnych”[51]. Z drugiej strony miała na to niebagatelny wpływ „czarna” legenda stworzona w okresie pomajowych rządów sanacyjnych, „gdy stał się on obiektem swego rodzaju agresji propagandowej, prowadzonej i przez historyków (Władysław Pobóg-Malinowski) i dziennikarzy – miarodajny dla stylu tych enuncjacji był pamflet Wincentego Rzymowskiego: Roman Dmowski – czciciel diabła”[52]. Autor tego ohydnego paszkwilu dał się poznać jako zajadły wróg endecji, który najpierw oddał się na służbę piłsudczykom, a od 1944 roku całkowicie zaprzedał duszę komunistom, stając się jednym z filarów ich kłamliwej propagandy i prominentnym członkiem prosowieckiego aparatu okupacyjnego[53]. Obecnie zaś jego nazwisko, w ramach akcji dekomunizacyjnej, usuwane jest z nazw ulic, ponieważ słusznie uznano go za renegata nie zasługującego na upamiętnienie[54]. Inne koleje losu przechodził jeden z czołowych hagiografów Pierwszego Marszałka – Władysław Pobóg-Malinowski, który bezkrytycznie wychwalał jego dokonania, a zarazem z uporem godnym lepszej sprawy oczerniał Dmowskiego i obóz narodowy. Już w 1933 roku w swojej książce: Narodowa Demokracja 1887–1918. Fakty i dokumenty, która pomimo tego, że została oparta na badaniach historycznych, to jednak miała wyraźny charakter pamfletu politycznego, zakomunikował, że „pragnie młodsze pokolenie zaznajomić »czem była i czem – w nieuniknionej konsekwencji – być musi Narodowa Demokracja w Polsce«”. Jego postępowanie Henryk Wereszycki tłumaczył tym, że „czuł się nie tyle historykiem z rzemiosła – zresztą nie miał żadnego formalnego wykształcenia naukowego – ile pisarzem walczącym w interesie kultu Piłsudskiego”[55], któremu zresztą poświęcił większość swojej twórczości. Pobóg-Malinowski po klęsce wrześniowej znalazł się na emigracji i tam powstało jego najważniejsze dzieło: Najnowsza historia polityczna Polski, która napisana „jest z zażartą stronniczością, wskutek czego wiele nie znanych skądinąd informacji, podanych przez Malinowskiego, trudno uznać za wiarygodne. Jednym z najistotniejszych mankamentów całości jest także i to, że Malinowskiego interesują raczej personalia niż rozwój ogólnych stosunków, nawet politycznych sensu stricto”[56]. W książce tej jest dużo treści, które można uznać za zjadliwie antyendeckie. Dmowskiemu zaś konsekwentnie przypisuje on moskalofilstwo i kierowanie się prawie wyłącznie pobudkami ambicjonalnymi, które jego zdaniem miały być przyczyną tego, że wciąż „rzucał kłody pod nogi” Naczelnikowi Państwa, co uniemożliwiało Piłsudskiemu realizację jego „genialnych” koncepcji. Dlatego nie ma się co dziwić, że książka ta „przyjęta została na emigracji bardzo kontrowersyjnie: z daleko posuniętym i uzasadnionym krytycyzmem, ale i z uwielbieniem”[57]. W kraju będącym pod okupacją komunistyczną, wobec braku literatury nieskażonej „duchem marksizmu”, przemycane z Zachodu opracowanie Poboga-Malinowskiego zrobiło furorę, co miało swój dalszy ciąg po „upadku” komuny. Michał Przeperski wspominał, że: „W latach 80. i początku 90. Władysław Pobóg-Malinowski był historykiem, którego się czytało. Doskonale pamiętam mojego ojca zaczytującego się wieczorami w Najnowszej historii politycznej Polski. Jej tomy, podzielone na części, zdobył gdzieś w 1990 roku i czytał wielokrotnie – od początku, od środka i od końca do początku. Nie były to oczywiście wydania londyńskie, w naszym mieście niedostępne pewnie i po dzień dzisiejszy, ale pierwsze wydanie polskie – legalne. Wobec tych tomów czułem jakiś szczególny, instynktowny respekt”. Jego zdaniem Pobóg-Malinowski „posługiwał się świetnym językiem, wciągał w dywagacje, zmuszał czytelnika do wyrobienia sobie własnej opinii. W kilku pokoleniach Polaków obudził ciekawość historii. Dla tych, którzy czytali go w czasach PRL mógł być wzorem pisarstwa historycznego. Pisząc żywo, barwnie i nie odwołując się do marginalnej tradycji polskiego komunizmu był odtrutką na przeideologizowane publikacje pełne półprawd i niedopowiedzeń”[58]. Przeperski zauważył też, że „w centrum dziejów naszego kraju lat 1864–1945 Pobóg-Malinowski umieścił Józefa Piłsudskiego i walnie przyczynił się do ugruntowania jego politycznej legendy. O ile Piłsudski jest w wizji historyka demiurgiem naszych narodowych dziejów, o tyle w Pobogu można uznać demiurga naszej historiografii. Fakt, pisał z bardzo wyraźną, momentami wręcz nieznośną tezą. Dziś pisze się inaczej, z większą pokorą do źródeł, z mniejszym rozmachem”[59]. No właśnie, ten rozmach Poboga-Malinowskiego i jego wyraźna tendencyjność w ocenie naszej historii, w wielu miejscach zakwestionowana przez najnowsze badania naukowe, przyczyniły się w znacznej mierze do utrwalenia w świadomości Polaków fałszywego stereotypu opisującego Dmowskiego jako rusofila. Niejeden polityk odgrywający obecnie ważną rolę w życiu publicznym został zainfekowany fałszywą wizją naszych dziejów nakreśloną przez Poboga-Malinowskiego, co było tym łatwiejsze, że piętnował on również Dmowskiego za jego nastawienie antyukraińskie i antysemityzm. A jak wiadomo wśród dzisiejszych polityków nie brakuje gorliwych filosemitów i ukrainofilów, którzy są gotowi poświęcić polskie interesy narodowe, aby tylko zadowolić swoich ulubieńców. Dlatego tak łatwo przyjmowane są przez nich wszelkie treści, które pomniejszają i zohydzają spuściznę obozu narodowego, bo zapewne czują się też w jakiejś mierze spadkobiercami obłąkańczej polityki sanacji, która doprowadziła Polskę do upadku w 1939 roku. Pewnym pocieszeniem jest to, że jak przyznał Przeperski: „Dzisiaj Poboga-Malinowskiego czyta się rzadziej i z mniejszym entuzjazmem”[60]. Jest więc nadzieja na to, że młode pokolenia nie zostaną zainfekowane ślepą nienawiścią do Dmowskiego, chociaż władze robią co mogą, aby zaszczepić młodym Polakom alergię na endecję, czego przykładem może być to, że IPN od 2007 roku organizuje konkurs na Najlepszy Debiut Historyczny Roku w zakresie historii najnowszej, którego patronem jest nie kto inny, ale właśnie Władysław Pobóg-Malinowski.
Jak słusznie zauważył Krzysztof Kawalec do fałszywej argumentacji stworzonej w czasach sanacji, po to, aby splugawić postać Dmowskiego w oczach polskiej opinii publicznej, „w sposób selektywny sięgała i propaganda PRL, dorzucając od siebie zarzut wspierania »międzynarodowego faszyzmu«, chociaż bywało także, że przedstawiano go również jako połowicznego i niekonsekwentnego prekursora tej formy państwowości polskiej, za którą uważał się PRL: państwa jednoetnicznego, o kształcie terytorialnym nawiązującym do monarchii pierwszych Piastów, politycznie uzależnionego od Wielkiego Brata ze Wschodu. Trzeba tu zaznaczyć, że rzetelna analiza twórczości politycznej Dmowskiego nie dawała podstaw do podobnej interpretacji jego poglądów – czym innym wszakże jest to, co znaleźć można w materiale źródłowym, czym innym zaś potrzeby współczesnego aparatu państwowego, w połączeniu z możliwościami, jakimi dysponuje państwo”[61]. Podobne zabiegi stosowane przez ludzi sprawujących władzę, którzy nie wahają się w imię swoich partykularnych interesów sięgać po kłamstwo i manipulację historią, celnie podsumował George Orwell w powieści Rok 1984, który stwierdził, że: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”.
Dzisiejsza propaganda polityczna z wielkim upodobaniem sięga do fałszywych tez ukutych w przeszłości przez wrogów Dmowskiego, a ludzie, którzy współcześnie kolportują te kłamstwa, albo są niedouczeni, bo nie zadali sobie trudu, aby zweryfikować je poprzez rzetelną lekturę wielu dostępnych opracowań naukowych, albo też mają świadomość tej prawdy, jednak z premedytacją posługują się kłamstwem. Brak wiedzy nie może nikogo usprawiedliwiać, zwłaszcza dotyczy to tych osób, które będąc wykształconymi mają dostateczne kwalifikacje, aby skorzystać z dorobku polskiej historiografii. Natomiast zupełnie dyskwalifikującym moralnie jest świadome posługiwanie się kłamstwem dla osiągnięcia korzyści politycznych. Z takim przykładem mieliśmy do czynienia niedawno, gdy obóz rządzący rozpętał nagonkę na pewną grupę ludzi podających się za prawicowców, gdy oskarżył ich o to, że są rusofilami, czy wręcz „ruską agenturą” i „cuchnącą ruską onucą”. Propaganda rządowa wykorzystała „tradycyjną” i mocno zakorzenioną w społeczeństwie polskim awersję do Rosji, a może nawet nienawiść do „Moskali”, aby zdyskredytować tych ludzi w oczach Polaków. I co trzeba przyznać, osiągnęła w tej kwestii niemałe rezultaty, w czym pomogli jej ci sami ludzie, którzy byli obiektem jej ataku. Trzeba być bowiem niespełna rozumu, aby nie zdawać sobie sprawy z tego, że wszelkie kompromitujące fakty mogą być wykorzystane w walce politycznej, a tych akurat nie brakowało. Były to między innymi: spacery po Placu Czerwonym w Moskwie, w towarzystwie szpiega wydalonego z Polski; wywiady udzielane Sputnikowi, będącemu tubą propagandową Kremla; wycieczki na Krym anektowany przez Rosję; oraz bywanie na przyjęciach w ambasadzie rosyjskiej, w towarzystwie takich tuzów jak Leszek Miller. Szczytem chamstwa i cynizmu było zaś to, że jeden ze znanych celebrytów prawicowych nie wahał się wygłosić publicznie niedorzecznej deklaracji, w której stwierdził: „Jestem opcją prorosyjską, bo prawica była zawsze prorosyjska i Roman Dmowski był prorosyjski”. W wypowiedzi tej zawarty jest taki sam ładunek fałszu, jak w propagandzie antyendeckiej, którą posługują się od dawna ludzie, którzy chcą zniszczyć ideę narodową. Wybryki tego typu są nawet gorsze od ataków środowisk antynarodowych, ponieważ popełniają je osoby, które udają, że idee Dmowskiego są im bliskie, a robią to, bo chcą cynicznie wykorzystać autorytet tego wielkiego Polaka do usprawiedliwienia swojego własnego rusofilstwa. Prawdziwy stosunek twórcy obozu narodowego do Rosji wyjaśniłem już w niniejszym artykule, ale chcę jeszcze raz podkreślić, że Dmowski nie był prorosyjski i nie ma takiej jego wypowiedzi, która by świadczyła o tym, że mógłby być rusofilem. Dlatego właśnie nie może być żadnego usprawiedliwienia dla osób, które przekłamują historię obozu narodowego i wykorzystują dorobek jego twórcy do robienia podejrzanych geszeftów politycznych.
Niewątpliwie, zdarzają się też ludzie wykorzystujący dorobek Dmowskiego z nieco innych pobudek, są to mianowicie „patrioci starej daty”, zwani też potocznie endokomuną, którzy być może szczerze kochali „ludową ojczyznę”, czyli PRL. Dlatego w czasach słusznie minionych próbowali „żenić jego koncepcje polityczne z realiami Układu Warszawskiego”. Było to nieuprawnionym nadużyciem, ponieważ o ile „przed wybuchem Wielkiej Wojny, prowadząc grę, której etapy oraz ostateczny cel z konieczności musiały pozostać ukryte, Dmowski przeforsował eliminację haseł niepodległościowych z programów stronnictw, składających się na ruch demokratyczno-narodowy, a także zaczął eksponować tezę, że w obliczu zagrożenia niemieckiego interesy Polski oraz Rosji są tożsame, to po 1945 roku, kiedy Polska znalazła się w obrębie pojałtańskiego układu zależności, przypominanie tej tezy – przedstawianej jako trwała dyrektywa polskiej polityki narodowej – w istocie służyło propagandowemu usprawiedliwieniu sytuacji, której Dmowski – w świetle tego, co o nim wiemy – nie zaakceptowałby nigdy”[62]. Dlatego współcześnie podejmowane próby odgrzebywania tych poronionych koncepcji, mogą być jedynie motywowane chęcią usprawiedliwienia się tych ludzi z „błędów młodości”, gdy kolaborowali z systemem komunistycznym, a także uwiarygodnienia się w nowym układzie politycznym, do czego szermowanie fałszywym argumentem rzekomej prorosyjskości Dmowskiego może być im w pewnym stopniu pomocne.
Podsumowując, chciałbym stwierdzić, że w polskim życiu publicznym jest zbyt wiele oszustwa, zakłamania i obrzydliwej prywaty, które wytwarzają nieznośną atmosferę moralnego zepsucia, ośmielającą różnej maści paszkwilantów do wylewania wiader pomyj na prawdziwy autorytet, jakim jest niewątpliwie Roman Dmowski. Ten wyjątkowy w naszych dziejach człowiek, zasługuje na wdzięczność i wieczną pamięć Polaków, za to, co dla nas wszystkich zrobił. Dlatego nie mogłem pozostać obojętnym, gdy przypisuje się Romanowi Dmowskiemu motywacje, których nie miał, a także poglądy, jakich nigdy nie głosił. Ci zaś, którzy podają się za jego „spadkobierców”, a jednocześnie nadużywają autorytetu tego wielkiego męża stanu do maskowania swojego flirtu z Kremlem, niech uprawiają sobie rusofilstwo na własny rachunek, bo na „przyprawianie gęby” moskalofila Dmowskiemu zgody nie ma i nie będzie.
Polsce potrzebne jest odrodzenie moralne, a tym, „co przydałoby się zaszczepić w większej mierze współczesnej klasie politycznej, wydaje się charakterystyczna dla Dmowskiego, […] skłonność do traktowania aktywności politycznej w kategoriach społecznej służby, a nie dobrze opłacanej profesji. W realiach kraju niezbyt zamożnego oznaczałoby to nie tylko zmniejszenie kosztów funkcjonowania aparatu państwowego, ale przede wszystkim zmianę atmosfery”[63]. Trzeba bowiem, w myśl wskazań Dmowskiego, „myśleć o tym, jaka będzie Polska, a nie o tym, czym my w Polsce będziemy. Polski się nie buduje ani dla siebie, ani dla swej partii, ani nawet dla swego pokolenia. Ona jest własnością nieskończonego szeregu pokoleń, które ją tworzyły i tworzyć będą, które stanowią naród. Tylko ten w wielkich, przełomowych chwilach znajdzie właściwą drogę, kto ma poczucie odpowiedzialności względem tak pojętego narodu”[64].
[1] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa [w:] R. Dmowski, Pisma, tom V, Częstochowa 1937, s. 109.
[2] Tenże, Niemcy, Rosja i kwestia polska [w:] R. Dmowski, Pisma, tom II, Częstochowa 1938, s. 152.
[3] Książę Bernhard von Bülow – kanclerz II Rzeszy oraz premier Prus w latach 1900–1909.
[4] R. Dmowski, Niemcy, Rosja i kwestia polska…, s. 151–152.
[5] Tenże, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 109.
[6] K. Kawalec, Roman Dmowski, Poznań 2016, s. 188.
[7] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 111.
[8] Tamże, s. 115.
[9] Tamże, s. 109.
[10] Tamże, s. 110.
[11] K. Kawalec, Roman Dmowski – różne wymiary legendy, „Niepodległość i Pamięć” nr 21, 2005, s. 146.
[12] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 109.
[13] Tamże, s. 102.
[14] Tamże, s. 101.
[15] Tamże, s. 132.
[16] M. Harusewicz, Za carskich czasów i po wyzwoleniu. Jan Harusewicz, Wspomnienia – dokumenty, Londyn 1975, s. 333.
[17] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 97.
[18] Stołypin Piotr Arkadiewicz – polityk rosyjski, premier i minister spraw wewnętrznych w latach 1906–1911.
[19] H. Korwin-Milewski, Siedemdziesiąt lat wspomnień (1855–1925), Poznań 1930, s. 275.
[20] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 93.
[21] Tamże, s. 97.
[22] Tamże, s. 108–109
[23] Tamże, s. 112.
[24] Tamże, s. 133.
[25] Tamże, s. 144.
[26] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa [w:] R. Dmowski, Pisma, tom VI, Częstochowa 1937, s. 68.
[27] Tenże, Polityka polska i odbudowanie państwa [w:] R. Dmowski, Pisma, tom V, Częstochowa 1937, s. 128–129.
[28] Tamże, s. 91–92.
[29] Wspomnienie Głąbińskiego [w:] M. Kułakowski, Roman Dmowski w świetle listów i wspomnień, Dębogóra 2014, s. 374.
[30] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 150.
[31] List do Paderewskiego z 2 września 1917 r. [w:] M. Kułakowski, Roman Dmowski…, s. 526.
[32] Wspomnienie Heydla [w:] Tamże, s. 479.
[33] Listy do Miłkowskiego [w:] Tamże, s. 330–331.
[34] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 116–117.
[35] Tamże, s. 118–120.
[36] Tamże.
[37] K. Kawalec, Roman Dmowski – różne wymiary…, s. 148.
[38] Nie bądźcie talmudystami. Streszczenie przemówienia Romana Dmowskiego wygłoszonego na zjeździe Młodzieży Wszechpolskiej w Poznaniu w dn. 24 kwietnia 1923 roku [w:] Roman Dmowski. Przyczynki – Przemówienia, Poznań [b.d.], s. 95.
[39] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 122.
[40] Tamże, s. 121.
[41] Tamże, s. 127.
[42] Tamże, s. 127–128.
[43] Zapiski E. J. Dillona, „Glaukopis” 2006, nr 5–6, s. 7–72.
[44] Tamże, s. 20–21.
[45] Tamże, s. 59.
[46] Tamże, s. 23.
[47] R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Lwów 1904, s. 203–204.
[48] K. Kawalec, Problem prorosyjskości Romana Dmowskiego [w:] Między realizmem a apostazją narodową. Koncepcje prorosyjskie w polskiej myśli politycznej, pod red. M. Zakrzewskiego, Kraków 2015, s. 325–326.
[49] R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka…, s. 4.
[50] K. Kawalec, Roman Dmowski – różne wymiary…, s. 144.
[51] Tamże.
[52] Tamże, s. 143.
[53] https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/wincenty-rzymowski
[54] https://ipn.gov.pl/pl/upamietnianie/dekomunizacja/zmiany-nazw-ulic/nazwy-ulic/nazwy-do-zmiany/38171,ul-Rzymowskiego-Wincentego.html
[55] https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/wladyslaw-malinowski
[56] Tamże.
[57] Tamże.
[58] https://histmag.org/Wladyslaw-Pobog-Malinowski-demiurg-historiografii-10326/1
[59] Tamże.
[60] Tamże.
[61] K. Kawalec, Roman Dmowski – różne wymiary…, s. 143.
[62] Tamże, s. 147.
[63] Tamże, s. 148.
[64] R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa…, s. 156.